Test na miłość
Harlequin
Wysyłka:
Niedostępna
Sugerowana cena
Nasza cena
5,90 PLN
Oszczędzasz 41%
Najniższa cena w ciągu ostatnich 30 dni: 0,00 zł
O książce Milioner Simon Bradley wiedzie przyjemne kawalerskie życie do dnia, w którym poznaje Tulę Barrons. Tula przysięga, że dziecko, którym od pewnego czasu się opiekuje, to jego syn. Zamieszkują razem, czekając na wyniki testu na ojcostwo. Simon odkrywa, że Tula jest córką człowieka, który kiedyś niemal zrujnował Bradleyów. Teraz nadarza się okazja, by wyrównać rachunki... Fragment książki Simon Bradley nie lubił niespodzianek. Kiedy człowiek na moment traci czujność, zawsze dzieje się coś złego. Porządek. Zasady. Dyscyplina. To wyznawał i rozumiał. Dlatego spojrzawszy na kobietę, która weszła do jego gabinetu, od razu wiedział, że przynosi kłopoty. Powiódł po niej wzrokiem: nawet była ładna. Szczupła, około metra sześćdziesięciu wzrostu, jasne krótko przycięte włosy, duże srebrne kółka w uszach, niebieskie oczy, które przyglądały mu się badawczo. Lekki uśmiech na twarzy. Ubrana w czarne dżinsy, czarne wysokie buty i jaskrawoczerwony sweter, który opinał drobne, ponętnie zaokrąglone ciało. Simon wstał zza biurka. - Panna Barrons, tak? Jakąż to pilną sprawę ma pani do mnie? Kobieta podeszła bliżej i wyciągnęła rękę. Kiedy ją uścisnął, poczuł dziwną falę gorąca. - O kurczę! Widać stąd całe San Francisco! Potarł palce, usiłując pozbyć się uczucia pieczenia. Nie spuszczał oczu z gościa. Kobieta zdecydowanie nie była w jego typie, ale przyjemnie się na nią patrzyło. - Nie całe. Raczej pół. - Powinien pan siedzieć twarzą do okna. - I plecami do drzwi? - Nie wypadałoby? No tak. - Skinęła głową. Spojrzał na zegarek. - Panno Barrons. - Na imię mam Tula. Właściwie Tallulah, po babci, ale wolę krótszą formę. - Panno Barrons - powtórzył - za kwadrans mam spotkanie zarządu, więc jeśli przyszła pani podziwiać widok z okna. - Rozumiem, jest pan zajętym człowiekiem. I nie, nie po to przyszłam. Po prostu widok mnie zdekoncentrował. Sprawiała wrażenie roztargnionej. Zamiast wyjaśnić, o co chodzi, zaczęła rozglądać się po gabinecie: patrzyła na eleganckie meble, na oprawione dyplomy od władz miasta, na profesjonalnie wykonane zdjęcia ekskluzywnych domów towarowych będących własnością Bradleyów. Zerknąwszy na nie, Simon poczuł, jak przepełnia go duma. Od dziesięciu lat ciężko pracował, by odbudować imperium, które ojciec doprowadził na skraj bankructwa. I udało się: w ciągu dekady nie tylko odrobił straty, ale pomnożył zyski. Sukces zawdzięczał umiejętności skupienia się na celu. Nawet urodziwa kobieta nie była w stanie rozproszyć jego uwagi. - Pani wybaczy. - zamierzał odprowadzić gościa do drzwi - ale naprawdę jestem dziś zajęty. Tula obdarzyła go promiennym uśmiechem. Oczy jej rozbłysły, w policzku pojawił się dołeczek. Simon wstrzymał oddech. - Najmocniej przepraszam. Muszę z panem porozmawiać. - Słucham. Co jest tak ważnego, że przez tydzień gotowa była pani warować pod moimi drzwiami? Zmarszczyła czoło. - Może powinien pan usiąść. - Panno Barrons. - W porządku, jak pan chce. Ale ostrzegałam. Wzdychając ciężko, wskazał na zegarek. - Wiem, jest pan zajętym człowiekiem. A zatem: panie Bradley, gratuluję. Jest pan ojcem. Cierpliwość Simona się wyczerpała. - Pani pięć minut minęło. - Ująwszy Tulę za łokieć, skierował się ku drzwiom. Próbowała się opiera , ale nie zamierzał poświęcić jej ani chwili więcej. Co jak co, ale nie był niczyim ojcem. - Rety, niech pan poczeka! - Wbiła obcasy w miękki dywan. - Ale z pana raptus. - Nie mam żadnych dzieci - wycedził Simon. - Nigdy z panią nie spałem. - Ja z panem też nie. Nie mówię, że to ja jestem matką. Nie słuchał, ciągnął ją do drzwi. - Wszystko bym panu spokojnie wyjaśniła, opowiedziała o synu, ale zaczął mnie pan poganiać. Przystanął na moment. O synu? Niemożliwe! Skorzystawszy z okazji, Tula uwolniła rękę i cofnęła się o krok. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. - Zdaję sobie sprawę, że to dla pana szok. Pokręcił głową. Dość tego! Nie z nim te numery. Najwyraźniej Tula Barrons ma urojenia. - Panno Barrons, nigdy pani nie spotkałem - rzekł, siląc się na cierpliwość - a więc jest rzeczą niemożliwą, abyśmy mieli dziecko. Następnym razem, jak będzie chciała pani wyłudzić alimenty, niech pani wybierze faceta, z którym choć raz była pani w łóżku. Zamrugała, po czym wybuchnęła śmiechem. - No przecież mówię, że nie jestem matką dziecka! Jestem jego ciotką. Ale pan na sto procent jest ojcem. Nathan ma pana oczy, brodę, upór. To nie wróży najlepiej na przyszłość. Z drugiej strony upór czasem bywa zaletą. Nathan? Nieistniejące dziecko ma imię? To go jednak nie czyniło bytem bardziej realnym. - To jakieś szaleństwo! Lepiej niech pani przyzna wprost, o co chodzi. Mrucząc pod nosem, Tula zawróciła do biurka. - Miałam przygotowaną całą mowę, a teraz wszystko mi się pomieszało. - Pomieszało? - Simon sięgnął po telefon. Wezwie ochronę; niech ją zabiorą. Nie ma czasu na głupstwa. - Nie jestem wariatką - powiedziała. - Błagam, niech mi pan poświęci pięć minut. Rozłączył się. Sam nie był pewien dlaczego. Może sprawił to błysk w jej niebieskich oczach. Może dołeczek, który pojawiał się i znikał. W każdym razie, jeśli istnieje choć cień szansy, że mówi prawdę, powinien jej wysłuchać. - Dobrze. - Spojrzał na zegarek. - Pięć minut. - Fajnie. - Wzięła głęboki oddech. - Mniej więcej półtora roku temu spotykał się pan z Sherry Taylor. Pamięta pan? - Tak - odparł ostrożnie. - To moja kuzynka, a ściślej siostra cioteczna. Nie słuchał. Usiłował przywołać wspomnienia. Czy to możliwe.? - Wiem, że trudno się panu z tym pogodzić - ciągnęła Tula - ale kiedy byliście razem, Sherry zaszła w ciążę. Pół roku temu w Long Beach przyszedł na świat pana syn. - Ale. - Powinna była pana zawiadomić. - Rozłożyła bezradnie ręce. - Próbowałam przemówić jej do rozsądku, ale twierdziła, że nie chce komplikować panu życia czy coś w tym stylu. Komplikować? Dobre sobie! Nawet nie pamiętał, jak ta Sherry wyglądała! Potarł czoło, jakby to mogło odświeżyć mu pamięć. Jak przez mgłę widział obraz młodej kobiety, z którą spędził raptem dwa tygodnie. Potem się rozstali. On wrócił do swoich zajęć, a ona. Urodziła jego syna? I nawet nie raczyła go poinformować? - Jak? Kiedy? Dlaczego? - Dobre pytania. - Tula pokiwała smutno głową. - Wiem, że to dla pana szok. - Dlaczego teraz? - spytał. - Dlaczego wcześniej Sherry milczała? Dlaczego to pani, a nie ona mi o wszystkim mówi? Oczy Tuli zaszkliły się. Wystraszył się. Chryste, chyba nie zamierza się rozpłakać? Nie znosił, jak kobieta płacze. Na szczęście Tula wzięła się w garść. Wprawdzie oczy nadal jej lśniły, ale płaczu już się nie obawiał. - Sherry zginęła dwa tygodnie temu. Zaskoczyły go jej słowa. - Przykro mi - rzekł. Wiedział, że to oklepany frazes, ale co innego miał powiedzieć? - W wypadku samochodowym. Poniosła śmierć na miejscu. - Panno Barrons. - Błagam, niech pan mówi do mnie Tula. - W porządku. - Przynajmniej tyle może dla niej zrobić. Po raz pierwszy od dawna nie wiedział, co począć. Zażądać, aby dostarczono mu dziecko? I jeśli okaże się, że naprawdę jest jego, wtedy się nim zaopiekować? Ale jak ma wierzyć obcej kobiecie? To jakiś absurd! Dlaczego Sherry się z nim nie skontaktowała? Jeżeli był ojcem Nathana, chybaby się odezwała? Potarł brodę. - Proszę mi wybaczyć, ale prawie nie pamiętam pani kuzynki. Byliśmy z sobą bardzo krótko. Nie rozumiem, dlaczego pani uważa, że dziecko jest moje. - Bo figuruje pan w jego akcie urodzenia. - Pani kuzynka dała synowi moje nazwisko, a mnie o niczym nie powiadomiła? - spytał z oburzeniem. - Wiem, źle zrobiła. - Mogła wpisać pierwszą lepszą osobę, jaka przyszła jej do głowy. - Sherry nie miała zwyczaju kłamać. Simon parsknął śmiechem. - Czyżby? Tula skrzywiła się. - No tak. Z panem nie postąpiła fair. Ale syna nigdy by nie okłamała. - Dlaczego mam wierzyć, że to mój syn? - Spał pan z Sherry czy nie? - Owszem, ale. - I wie pan, jak dochodzi do zapłodnienia? - Bardzo śmieszne. - Oczywiście może pan zrobić test na ojcostwo, ale ręczę, że Sherry nie wymieniłaby pana w testamencie, gdyby miała jakiekolwiek wątpliwości. - W testamencie? - W jego głowie rozległ się dzwonek alarmowy. - Nie wspomniałam panu o tym? - Nie. Potrząsnąwszy głową, usiadła na krześle. - Przepraszam. To był ciężki dla mnie okres: wypadek Sherry, załatwianie pogrzebu, porządkowanie jej spraw i zabranie dziecka do mojego domu w Crystal Bay. Czując, że rozmowa potrwa dłużej niż pięć minut, Simon obszedł biurko i usiadł w fotelu obrotowym. - Mówiła pani o testamencie - przypomniał. Sięgnęła do ogromnej czarnej torby przewieszonej przez ramię i wyjęła dużą brązową kopertę. - To kopia. Proszę przeczytać. Zostałam wyznaczona na tymczasowego opiekuna Nathana. Dziecko mam panu przekazać, kiedy uzyskam pewność, że jest pan gotów pełnić rolę ojca. Nie słyszał jej słów. Przebiegł wzrokiem testament, szukając właściwego fragmentu: "Opiekę nad moim synem, Nathanem Taylorem, powierzam ojcu dziecka, Simonowi Bradleyowi". Czytał to zdanie raz po raz, jakby próbował je zrozumieć. Podniósłszy głowę, zobaczył, że Tula intensywnie się w niego wpatruje. Czeka na jego reakcję. Psiakrew! W związkach z kobietami zawsze starał się zachować maksymalną ostrożność. Rodzicielstwo nigdy go nie pociągało. Samą Sherry pamiętał jak przez mgłę, natomiast doskonale przypominał sobie pękniętą gumkę. Takich rzeczy mężczyzna nie zapomina. Tyle że niedługo później Sherry znikła z jego życia, a o dziecku go nie zawiadomiła. Całkiem możliwe więc, że tamtego wieczoru. Nie można wykluczyć, że Nathan jest jego synem. Tula obserwowała go w milczeniu. Widziała, jak Simon walczy z sobą, jak powoli przyjmuje pewne fakty do wiadomości. Owszem, z początku był zirytowany, nawet nieuprzejmy. Ale w tej sytuacji to chyba normalne. Bądź co bądź niecodziennie człowiek się dowiaduje, że ma nieślubne dziecko. Simon Bradley był inny, niż się spodziewała. Wprawdzie nie łączyła jej z Sherry szczególnie bliska zażyłość, ale znała gust kuzynki. Wysoki przystojny brunet, władczy i arogancki, nie byłby w jej typie. Sherry wolała miłych i nieśmiałych intelektualistów. Simon zaś emanował siłą, pewnością siebie, energią seksualną. Odkąd weszła do gabinetu, czuła w powietrzu dziwne wibracje. - Czego pani ode mnie oczekuje? - spytał, przerywając jej rozmyślania. - To chyba oczywiste? Odłożył testament na biurko. - Oczywiste? Niekoniecznie. - Umówmy się tak. Przyjedzie pan do mnie do Crystal Bay i pozna syna. Porozmawiamy spokojnie i spróbujemy coś ustalić. Potarł ręką kark. Cisza przedłużała się. - Dobrze - oznajmił w końcu. - Poda mi pani adres? Simon zapisał adres i wstał, dając jej do zrozumienia, że skończyli. W porządku, nie chciała mu przeszkadzać. Zresztą miała parę spraw do załatwienia. Również wstała i wyciągnęła na pożegnanie rękę. Chwilę się zawahał, po czym ją uścisnął. Tak jak przy powitaniu Tulę przeszył dreszcz. Simon Bradley chyba też musiał go poczuć, bo szybko puścił jej rękę, a swoją wepchnął do kieszeni. Biorąc głęboki oddech, uśmiechnęła się. - A zatem do wieczora - rzekła, opuszczając gabinet. ROZDZIAŁ DRUGI - Jak poszło? Na dźwięk głosu przyjaciółki Tula odetchnęła z ulgą. Anna Cameron Hale była jedyną osobą, na którą w każdej sytuacji mogła liczyć. Nic więc dziwnego, że po powrocie z San Francisco i spotkaniu z Bradleyem natychmiast do niej zadzwoniła. - Tak jak się spodziewałam. - Czyli nie wiedział o dziecku? - Nie. Nathan, który według opiekunki, pani Klein, cały czas zachowywał się jak aniołek, podskakiwał radośnie w swoim bujaczku, odpychając się od podłogi nogami. Tula poczuła ukłucie w piersi. Jak to jest, że w ciągu dwóch krótkich tygodni można tak mocno pokochać drugą istotę? - Pewnie przeżył niemały szok - rzekła Anna. - To prawda. Ja wiedziałam o Nathanie, a też przeżyłam szok, kiedy okazało się, że Sherry mnie wyznaczyła do tymczasowej opieki nad małym. - Tyle że w jej wypadku szok trwał raptem pięć minut. - Facet sprawiał wrażenie oszołomionego. - Co teraz? - Umówiliśmy się, że wpadnie wieczorem, pozna Nathana, pogadamy. - Nagle przypomniała sobie dreszcz emocji, jaki poczuła, kiedy Simon uścisnął jej dłoń. O nie! Miała dość spraw na głowie. - Że wpadnie? Do ciebie do domu? - Tak. Bo co? - Nie, nic. Ale może zajrzałabym wcześniej i. Tula parsknęła śmiechem. Wiedziała, o co Annie chodzi. - Nic z tego! Nie będziesz u mnie sprzątać. Simon Bradley to nie królowa brytyjska. Anna również się roześmiała. - W porządku. Tylko uprzedź go, żeby patrzył pod nogi. Odsunąwszy się od blatu kuchennego, Tula zajrzała do salonu. Po całej podłodze walały się zabawki; na stoliku koło kanapy stał laptop, obok leżał maszynopis. Kiedy robiła ostatnie poprawki do książki, o wszystkim innym - na przykład sprzątaniu - zapominała. Wzruszyła ramionami. Trudno. Było czysto, choć czasem panował nieporządek. Zwłaszcza odkąd Nathan z nią zamieszkał. Nigdy wcześniej nie sądziła, że wraz z małym dzieckiem przybywa w domu tyle sprzętów. - Przypomnij mi, kochana, po co do ciebie zadzwoniłam? - Bo jestem twoją przyjaciółką i nie możesz się beze mnie obyć - odparła Anna. - Masz rację. - Tula pogładziła Nathana po główce, kiedy przebierając nóżkami, śmignął obok. - Wiesz, to było dziwne spotkanie. Simon był arogancki, nieuprzejmy, a zarazem. - A zarazem.? Miał w sobie coś ekscytującego, odparła w myślach. Coś, co przykuwa uwagę, czemu trudno się oprzeć. Na ogół nie pociągali jej mężczyźni w garniturach i krawatach. Zresztą sytuacja z Nathanem była wystarczająco trudna. Po co ją dodatkowo komplikować? Z drugiej strony ten dreszczyk podniecenia, jaki czuła. - Hej! Czy mogłabyś dokończyć zdanie? Co następuje po "A zarazem"? - Nic - odparła Tula. - Nic nie następuje. - Mam w to uwierzyć? Dlaczego? - Bo cię o to proszę. Anna westchnęła teatralnie. - W porządku. Więc co planujesz na wieczór? - Rozmowę. Chcę, żeby poznał syna. Chcę ich poobserwować razem. Poradzę sobie. Pamiętaj, że dorastałam w otoczeniu takich mężczyzn jak Simon Bradley. - Kochanie, nie każdy facet w garniturze jest taki jak twój ojciec. - Ale większość. Wiedziała, bo w jej rodzinie wszyscy mężczyźni nosili garnitury. Pewnie się w nich urodzili. I mieli klapki na oczach. Żyli po to, aby pomnażać stan konta. Podejrzewała, że nawet nie orientowali się, że dookoła istnieje wielki ciekawy świat pełen fascynujących domów, ludzi, rzeczy. Nie miała cienia wątpliwości, co Simon Bradley pomyśli o jej małym zagraconym domku, bo jej ojciec pomyślałby dokładnie to samo, to znaczy, gdyby raczył ją odwiedzić. Uznałby, że dom jest za stary, za ciasny. Nie podobałyby mu się niebieskie ściany z żółtym pasem pod sufitem ani rysunek cyrku na ścianie łazienki. Przypuszczalnie odczucia Simona niewiele będą się różniły. - Właściwie to nie ma znaczenia, co ojciec Nathana pomyśli sobie o mnie lub moim domu. Jesteśmy dwojgiem obcych ludzi, których łączy jedynie dziecko. Nie zamierzam stawać na głowie i zmieniać czegokolwiek w swoim otoczeniu, żeby facet, którego nie znam, pomyślał, że jestem kimś, kim nie jestem. - Wiesz, że nawet to zrozumiałam? - powiedziała ze śmiechem Anna. - Chyba to o czymś świadczy. - Że znamy się jak łyse konie? - Tak. I dlatego wiem, co zrobisz na kolację. Kurczaka w rozmarynie. Tula uśmiechnęła się pod nosem. Kurczak w rozmarynie to jej popisowe danie. Jeśli Simon nie jest wegetarianinem, powinno mu smakować. Boże! A jeśli nie jada mięsa? Nie, uznała. Tacy jak on fundują klientom steki na lunch. - Zgadłaś. Zjemy, a potem ustalimy jakiś harmonogram wizyt, żeby mógł poznać Nathana. - Ty i harmonogram! - Anna parsknęła śmiechem. - Umiem być zorganizowana - oznajmiła bez większego przekonania w głosie. - Nie bywam z wyboru. - Dobra, dobra. Jak mały? - Świetnie. - Powiodła wzrokiem za maleństwem, które odpychając się nóżkami, wędrowało w bujaczku po kuchni. - Jest taki grzeczny. I taki mądry. Dziś rano, kiedy spytałam, gdzie ma nosek, wskazał go. A raczej uderzył się w nos pluszowym królikiem, którym wymachiwał w powietrzu, ale zaliczyła mu to za odpowiedź. - Rezerwuj dla niego miejsce na Harwardzie. - Chyba powinnam. Słuchaj, muszę kończyć. Czeka mnie zrobienie kolacji, mycie Nathana, siebie może też. - Dobra. Zadzwoń jutro. - Okej. Rozłączywszy się, Tula oparła się o zlew i rozejrzała wkoło. Żółte kafelki, białe szafki, niebieski blat, miedziane patelnie wiszące nad palnikami. Lubiła swoją kuchnię. Lubiła swój dom. Lubiła swoje życie. I kochała swojego malutkiego siostrzeńca. Simon Bradley będzie musiał bardzo się postarać, aby udowodnić jej, że nadaje się na ojca. Simon Bradley nie lubił niespodzianek. Kiedy człowiek na moment traci czujność, zawsze dzieje się coś złego. Porządek. Zasady. Dyscyplina. To wyznawał i rozumiał. Dlatego spojrzawszy na kobietę, która weszła do jego gabinetu, od razu wiedział, że przynosi kłopoty. Powiódł po niej wzrokiem: nawet była ładna. Szczupła, około metra sześćdziesięciu wzrostu, jasne krótko przycięte włosy, duże srebrne kółka w uszach, niebieskie oczy, które przyglądały mu się badawczo. Lekki uśmiech na twarzy. Ubrana w czarne dżinsy, czarne wysokie buty i jaskrawoczerwony sweter, który opinał drobne, ponętnie zaokrąglone ciało.
Szczegóły
Autor: Maureen Child
Wydawnictwo: Harlequin
ISBN: 9788323888475
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 154
Format: 10,5x17 cm
Oprawa: broszurowa
Recenzje
Klienci, którzy kupili oglądany produkt kupili także:
Wycinanki. Ozdoby świąteczne
Book House
Piłka nożna
Arystoteles
Piłka nożna Futbol
Damidos
Piłka nożna Na boisku
Damidos
Święta z Mikołajem
AWM Agencja Wydawnicza Jerzy Mostowski