Zagubione serce
Harlequin
Wysyłka:
Niedostępna
Sugerowana cena
Nasza cena
6,33 PLN
Oszczędzasz 37%
Najniższa cena w ciągu ostatnich 30 dni: 0,00 zł
O książce Patrzył na Christy i myślał, że nie jest w jego typie. Zbyt radosna, zbyt energiczna. Takie kobiety nie zadowolą się przyziemnymi aspektami codzienności. One domagają się nieustannego zaangażowania, drogich zakupów i egzotycznych wysp. Popcorn przed telewizorem im nie wystarczy. Wobec tego dlaczego Christy nieustannie przykuwa jego wzrok? Fragment książki Wielka szkoda, że tak przystojny mężczyzna jak Lincoln Maguire ma taki charakter, pomyślała Christy. Ten wyjątkowo uzdolniony chirurg w głębokim skupieniu wpatrywał się w ekran komputera. Absolutnie nic nie było w stanie odwrócić jego uwagi. Jego szczupłe palce biegały po klawiaturze, jakby go nie obchodziły opinie i pomysły reszty personelu na temat udziału szpitala Mercy Memorial w Levitt Springs w zbliżającym się Festiwalu Jesieni. Nie interesowała go rozmowa o stoiskach z pamiątkami czy jedzeniem ani nawet o turnieju golfowym organizowanym dla pozyskania środków dla centrum onkologicznego oraz dla miejscowej sekcji Sztafety Życia. Lincoln Maguire nie po raz pierwszy odciął się od otaczającego go gwaru. Należał do kategorii lekarzy, którzy przychodzą na oddział, robią obchód, po czym wychodzą, mało z kim się komunikując. Jednak tego dnia jego dystans mocno ją irytował, zwłaszcza że sprawy ośrodka bardzo leżały jej na sercu. - Mam pomysł - powiedziała ze świadomością, że to nieprawda. Od dłuższego czasu rozważała różne rozwiązania... i je odrzucała, ponieważ żadne jej nie odpowiadało. To nie było "to". Gdy gwar ucichł, a wszystkie spojrzenia skupiły się na niej, wszystkie prócz jednej pary niebieskich oczu, poczuła się zmuszona zaproponować coś wyjątkowego, coś, co nawet doktora Maguire'a wciągnie do dyskusji. - No, Christy, mów - ponagliła ją Denise Danton, jej przełożona, spoglądając na zegarek. - Komitet organizacyjny zbiera się za pięć minut, a co najmniej tyle się idzie do sali konferencyjnej. - To jest coś, czego jeszcze nie było - odparła. Jedna z koleżanek jęknęła. - Jak masz na myśli licytację kawalerów, to to już było. Przydałoby się coś bardziej oryginalnego. Kurczę, właśnie to miała zaproponować. Rozpaczliwie szukała nowego pomysłu. - Moglibyśmy zorganizować własną odmianę "Tańca z Gwiazdami" czyli "Taniec z Lekarzami". Ku jej zadowoleniu stukanie w klawiaturę ucichło, mimo to Lincoln nie oderwał wzroku od ekranu. Być może tylko zamyślił się nad trudnym przypadkiem. - Jak by to miało wyglądać? - Ludzie kupowaliby bilety, żeby popatrzeć, jak tańczą lekarze oraz ich partnerzy, mogliby obstawiać wybrane pary, a na koniec odbyłaby się koronacja zwycięzców. Dochód z biletów otrzymałby szpital. - To mi się podoba - powiedziała Denise po namyśle - ale chyba musiałybyśmy siłą zmusić do tego naszych panów. - Na pewno nie odmówią, bo to szlachetny cel, prawda, doktorze Maguire? - rzuciła niewinnym tonem. Spojrzawszy w jego stronę, zauważyła oznaki zmęczenia na jego twarzy, co świadczyło, że dla niego ten dzień zaczął się dużo wcześniej niż dla niej. Spod zielonego czepka sterczało kilka zlepionych kosmyków włosów, a fartuch miał naderwaną kieszeń. Zrobiło się jej głupio, że mu przeszkadza. Zwłaszcza gdy przypomniała sobie, że nie jest to dzień jego dyżuru, co oznacza, że kogoś zastępuje i spieszy się z uzupełnianiem dokumentacji, by zająć się prywatnymi pacjentami. Sądząc po tym, ilu kierował do szpitala, jego poczekalnia pęka w szwach. - Jasne, czemu nie? - odparł, nie odrywając oczu od komputera. - No proszę - rzuciła swobodnym tonem. - Denise, myślę, że możesz o tym wspomnieć na zebraniu. - Doktorze - odezwała się Denise - jest pan skłonny wziąć w tym udział? Tym razem znieruchomiał i popatrzył na Christy, nie kryjąc niezadowolenia. Miał jej za złe nie tylko, że mu przeszkadza, ale i to, że musi odpowiedzieć Denise. - Oddam ten zaszczyt komuś bardziej kompetentnemu. - Kompetencje nie są tu potrzebne - zauważyła szefowa zmiany. - To ma być zabawa i, jak powiedziała Christy, cel jest zbożny. - Ale... - Jestem pewna, że jeżeli pan się zapisze, za panem pójdą inni - tłumaczyła mu Denise. - Dzięki pana nazwisku sprzedamy masę biletów. Ile by na tym skorzystało nasze centrum onkologiczne! Tak, jego nazwisko przyciągnęłoby setki ciekawskich, którzy zapłaciliby każde pieniądze, by zobaczyć, jak chłodny i zamknięty w sobie doktor Maguire szaleje na parkiecie. Na dodatek wiadomo było, że nie ma przyjaciółki, więc dodatkową atrakcją byłoby zobaczyć jego partnerkę. Chyba to samo chodziło mu po głowie, bo nim odpowiedział Denise, rzucił Christy ostrzegawcze spojrzenie. - Chyba mnie przeceniacie... - Co pan mówi! - Denise cicho zaklaskała. - Będzie super. Komitet organizacyjny zaakceptuje to na bank. Już tam lecę z wiadomością... - Proszę zaczeka - odezwał się ostrym tonem. Gdy przeszył ją wzrokiem, Christy wstrzymała oddech, czując, że stanie się coś okropnego. - Jeżeli znajdę się na tej liście, to pod dwoma warunkami. Pierwszy, jeżeli zgłosi się więcej ochotników niż trzeba, to skreśli pani moją kandydaturę. Denise ściągnęła brwi, ale nie protestowała. - W porządku, nie ma sprawy. - Drugi, jeżeli nie zostanę skreślony, a podejrzewam, że są osoby, które do tego nie dopuszczą, to moją partnerką ma być Christy. Wszyscy jak jeden mąż zwrócili się w jej stronę. Na ich twarzach malowało się zdziwienie. - Chcesz... jak to? - wykrztusiła. Owszem, Lincoln jest szwagrem jej serdecznej przyjaciółki, ale to żadne uzasadnienie. Tak, dwa razy spotkali się w domu Gail i Tylera, ale zamienili wtedy tylko kilka słów. - Chcę, żebyś była moją partnerką. Nie tak miało być. - Dlaczego ja? - Bo to twój pomysł, więc powinnaś wziąć w tym udział. Hm, trudno zaprzeczyć, ale gdyby to od niej zależało, wybrałaby kogoś, kto prawi jej komplementy, a nie takiego ponuraka. W szpitalu zachowywali się przyjaźnie, to znaczy on wydawał polecenia, a ona je wykonywała. Różnice wyszły na jaw, gdy spotkali się u Gail. Zauważyła przy tej okazji, że jako człowiek powściągliwy nie był zachwycony jej bezpośrednim i czasami impulsywnym zachowaniem. Nie ma co się łudzić, że ten warunek ma podłoże romantyczne. Gail powiedziała, że jej szwagier ułożył sobie plan na życie i przed czterdziestką nie ma w nim miejsca na małżonkę, a że do czterdziestki zostały mu jeszcze dwa, trzy lata, na razie jego kochanką jest praca. - Chyba że masz coś przeciwko temu - rzucił wyraźnie z siebie zadowolony, jakby oczekiwał odmowy, co by mu pozwoliło bezkarnie wymigać się od występów. Rzucił jej wyzwanie? Ona przed żadnym wyzwaniem się nie cofa. Jeśli wystarczy odkurzyć pantofle do tańca i dla przypomnienia przećwiczyć two stepa, żeby ten pracoholik wziął udział w wieczornych szaleństwach, to ona się tego podejmie. - Nie, mnie to odpowiada. - Super. Sprawa załatwiona - oznajmiła Denise. - Nie byłbym tego taki pewien - odezwał się tonem pełnym powątpiewania i zarazem nadziei. - Wydaje mi się, że każdy punkt programu musi najpierw otrzymać akceptację komitetu organizacyjnego. - Na pewno przejdzie przez aklamację. Już wiem, jak to rozreklamować, żeby tłumy waliły drzwiami i oknami. Teraz pędzę na zebranie. Kochani, zostawiam was na gospodarstwie, więc bierzcie się do roboty! Narada dobiegła końca, ale Christy nawet tego nie zauważyła, zahipnotyzowana przenikliwym spojrzeniem Linca, jak pieszczotliwie nazywała go Gail. Słabsza kobieta od razu by się załamała, ale ona już kiedyś stanęła oko w oko ze śmiercią, a Linc Maguire był zdecydowanie mniej przerażający. Mimo to lekko speszona czekała, aż odezwie się pierwszy. Sądząc po tym, jak ruszał szczęką i od czasu do czasu ściągał brwi, chyba miał problemy ze zwerbalizowaniem myśli. - Taniec z lekarzami? - odezwał się w końcu. Na jego twarzy malowało się niedowierzanie tak bezgraniczne, że miała ochotę się roześmiać, ale się pohamowała. - Nie mogłaś wymyślić czegoś lepszego? Odetchnęła z ulgą, bo sprawiał wrażenie bardziej zszokowanego niż zagniewanego. - Tak na poczekaniu tylko to przyszło mi do głowy - wyjaśniła. - Ale sądząc po reakcji, trafiłam w dziesiątkę. - Możliwe - mruknął. - Ale na twoim miejscu modliłbym się, żeby komitet odrzucił ten pomysł jako absurdalny. - Uważam, że to bardzo dobry pomysł - upierała się. - Nietuzinkowy. Nigdy nie było czegoś takiego. - Nie było też składkowych kolacji ani sprzedaży całusów - zauważył. Niespeszona przeniosła wzrok na jego pięknie wykrojone wargi. Naturalną koleją rzeczy jej wzrok zsunął się niżej, na szyję i tors słabo maskowany przez bezkształtny fartuch i biały podkoszulek. Na opalone ciało i muskularne ramiona, jakby mimo wielu zajęć znajdował jeszcze czas na siłownię. O kurczę. Miałaby tańczyć w jego objęciach na oczach setek ludzi? Może rzeczywiście powinna się modlić, by komitet organizacyjny zignorował jej pomysł. Mogłaby też się pomodlić, by zgłosiło się tak wielu chętnych, aby można było skreślić parę Maguire-Michaels. - Przyświeca nam szlachetny cel. - Będziesz to sobie powtarzać, jak przyjdzie ci kurować pogruchotane palce u stóp. Rozbawiła ją jego mina nadąsanego chłopca. - Nie tańczysz? Pokręcił głową. - Tylko szuram nogami. Wcale jej to nie zdziwiło. Lincoln Maguire jest zbyt spięty, by robić coś tak niekontrolowanego jak sunięcie na parkiecie w takt muzyki. Ciekawe, co się za tym kryje. - Chyba przećwiczyłeś parę kroków przed balem maturalnym? Zamrugał, jakby go to zaskoczyło. - Nie poszedłem na kurs, bo dziewczyna, którą zaprosiłem, dała mi kosza. Po raz kolejny zrobiło się jej głupio. - Przepraszam. - Nie ma za co. Tylko się przyjaźniliśmy, a ona czekała, aż mój kumpel zbierze się na odwagę i sam ją zaprosi. Wycofałem się, jak się zorientowałem, że ona woli jego. Tak na marginesie, w tym roku obchodzili dwunastą rocznicę. - Godna podziwu wszechstronność - zażartowała. - Chirurg oraz swatka w jednej osobie. Uśmiechnął się. - Nie przesadzaj. To moja pierwsza i ostatnia para. Uśmiechając się, wyglądał na mniej niż trzydzieści siedem lat i sprawiał wrażenie bardziej przystępnego. Jego surowe rysy złagodniały do tego stopnia, że dostrzegła w nim bardziej gorącokrwistego samca niż nieczułego lekarza. Co więcej, jego uśmiech okazał się tak zaraźliwy, że musiała go odwzajemnić. Gdyby jednak powiedziała komukolwiek, że Linc potrafi się uśmiechać, nikt by jej nie uwierzył. Ani w to, że rozmawiali o życiu prywatnym, a nie o przypadkach. Coś takiego wydarzyło się chyba po raz pierwszy w historii szpitala. - Muszę cię zmartwić, ale szuranie nogami po parkiecie to za mało, żeby startować w konkursie. - Tylko jak przejdzie pomysł tego tańca z lekarzami - zauważył. - Jeśli nie, będziemy wolni. - Zapewniam cię, że przejdzie - odparła, słysząc nutę nadziei w jego głosie. - Lepiej pogódź się z myślą, że masz tańczyć przed dużą widownią. - Chyba tak. - Westchnął zrezygnowany. - A to znaczy, że będziesz zmuszony poznać różne kroki. Na przykład walca, może nawet tanga czy fokstrota. - Nie! - jęknął. - Ależ tak - zapewniła. - To sama przyjemność. Spojrzał na nią z powątpiewaniem. - Deptanie komuś po palcach na oczach publiczności to żadna przyjemność. - Dlatego trzeba się uczyć. Poza tym nie wątpię, że potrafisz nauczyć się wszystkiego, co uznasz za ważne. Do perfekcji opanowałeś klawiaturę, a inni lekarze piszą jednym palcem. Ty piszesz jak prawdziwa maszynistka. - Jestem chirurgiem, więc muszę mieć sprawne palce. - Puścił mimo uszu jej pochwałę. Bezwiednie spojrzała na jego dłonie. Czy Linc skupia się na pieszczotach tak bardzo jak na wszystkim, co uzna za ważne? Niestety, nigdy się tego nie dowie. Nie wystawi się po raz drugi na ból odrzucenia. Ale już tak długo jest sama, a on jest taki przystojny... - Stopy, ręce... one tylko wykonują polecenia mózgu. Dla chcącego nie ma nic trudnego. Skrzywił się, masując sobie kark. - Czy siostra Pollyanna zawsze ma pod ręką takie dobre rady? Kolejne zaskoczenie. Ten najcichszy ze wszystkich lekarzy na oddziale pozwolił sobie zażartować! - Staram się. Usłyszała dobiegający z oddali sygnał, że czyjś pojemnik z kroplówką jest już pusty. Ten odgłos przywołał Lincolna do rzeczywistości, bo się wyprostował, poprawił fartuch, po czym wskazał na monitor. - Pilnuj drenu pani Hollings i zawołaj mnie, jak zauważysz jakąkolwiek zmianę. Z przykrością odnotowała przemianę sympatycznego Linca Maguire'a w chłodnego, uprzejmego lekarza. Bez słowa ruszyła do pokoju pana Cartera po operacji stawu kolanowego. Pospiesznie wyłączyła dzwonek, powiesiła nowy pojemnik z kroplówką, po czym zawróciła do stanowiska pielęgniarek. Ku jej zdziwieniu Linc nie ruszył się z miejsca. Najwyraźniej czekał. Na nią? Wykluczone. Mimo wszystko to bardzo przyjemne złudzenie. - Jeszcze jedno - zaczął bez zbędnych wstępów. - Słucham. - Przyjadę po ciebie. - Po mnie? Dlaczego? - Jesteś zaproszona na kolację do Gail, prawda? - Tak - odparła. - Ale skąd to wiesz? - Bo też jestem zaproszony. Fantastycznie. Ich pierwsza kolacja u Gail okazała się kompletnym fiaskiem. Zorientowała się wtedy, że Gail chce ich wyswatać, ale jej plan nie wypalił. Przez godzinę Lincoln siedział ze zbolałą miną i co pięć minut spoglądał na zegarek. Zareagowała na jego zachowanie bezsensowną paplaniną, aż w końcu z wyraźną ulgą się z nimi pożegnał. Gail obiecała wtedy, że już nigdy nie zaprosi ich razem na kolację. Ta kolacja skończy się inaczej. Zwłaszcza biorąc pod uwagę jego obawy związane z konkursem tańca. - To ładnie z ich strony. - Więc przyjadę, żeby cię do nich zabrać. Nie spodobał się jej ten władczy ton. W szpitalu ma prawo wymagać od niej wykonywania poleceń, ale tym razem chodzi o jej życie prywatne. - Nie fatyguj się, sama przyjadę. - To nie ma sensu. Mieszkasz po drodze. Spoglądała na niego z niedowierzaniem. Do tej pory była przekonana, że ledwie ją dostrzega, a okazuje się, że wie nawet, gdzie mieszka. Jak to możliwe? - Nie bój się - mruknął urażonym tonem. - Gail dała mi twój adres. To jej pomysł, żebyśmy przyjechali razem. Kochana Gail. Robi, co może, by zachęcić ją do spotkań z facetami. Ale żeby wykorzystywać do tego szwagra? Pamiętając, jaką katastrofą okazała się ich poprzednia wspólna kolacja? To pokazuje, jak uparta jest jej zamężna koleżanka. - Dziękuję, ale wolałabym... - Będę o szóstej - oświadczył, po czym odszedł energicznym krokiem, a ona została, kipiąc złością z powodu jego bezczelności. Przez chwilę rozważała możliwość, że każe mu czekać na siebie, ale się rozmyśliła. Ich odmienne osobowości wystarczą, by błyskawicznie doszło do konfliktu. Nie ma sensu psuć atmosfery już na samym wstępie. Poza tym Gail zaprosiła na szóstą trzydzieści, a to znaczy, że zaplanowała podać do stołu kilka minut później. Gdyby ona, Christy, uparła się dać Lincowi nauczkę, unieszczęśliwiłaby też innych. To, że po nią przyjedzie, nada temu posmak randki. Ale to tylko pozory. To nie będzie prawdziwa randka. Wielka szkoda, że tak przystojny mężczyzna jak Lincoln Maguire ma taki charakter, pomyślała Christy. Ten wyjątkowo uzdolniony chirurg w głębokim skupieniu wpatrywał się w ekran komputera. Absolutnie nic nie było w stanie odwrócić jego uwagi. Jego szczupłe palce biegały po klawiaturze, jakby go nie obchodziły opinie i pomysły reszty personelu na temat udziału szpitala Mercy Memorial w Levitt Springs w zbliżającym się Festiwalu Jesieni. Nie interesowała go rozmowa o stoiskach z pamiątkami czy jedzeniem ani nawet o turnieju golfowym organizowanym dla pozyskania środków dla centrum onkologicznego oraz dla miejscowej sekcji Sztafety Życia.
Szczegóły
Autor: Jessica Matthews
Wydawnictwo: Harlequin
ISBN: 9788323888710
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 154
Format: 10,5x17 cm
Oprawa: broszurowa
Recenzje
Klienci, którzy kupili oglądany produkt kupili także:
Złapać Greka
Zysk i S-ka
Moje rzymskie wakacje
Otwarte
Pacjentka z Sali numer 7
Amber
Świat według Karla
Rebis
Życie i 101 przyjaciół
Sensus
Zaakceptuj siebie. O sile samowspółczucia
Samo Sedno